Wojenne warsztaty

02272015878

Jest czas wojny i pokoju. Jest też czas nudy i rozwoju. W Powszechnym premiowane są działania raczej niewojenne i nienudne, czyli pokojowe i rozwojowe warsztaty dla młodych osób. „Chodzi o to żeby trochę sobie utrudnić życie” – instruuje prowadząca i zachęca uczestników do interakcji na Dużej Scenie. Hubner pisał: „Chcemy tworzyć teatr nieobojętny. Oznacza to potrzebę ingerencji w sposób rozumienia i odczucia widza”. Ale broń boże czy niebożę nie chodzi tu o indoktrynacje i ideologie, ale o zachęcanie do własnej aktywności, swobody myśli i krytycznego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość.

Nauczycielka siedzi w cieniu na balkonie, z uśmiechem i podziwem patrzy jak jej (wcześniej nieśmiali, a może zablokowani emocjonalnie) podopieczni otwierają się podczas zajęć grupowych w scenografii „Wojny i pokoju”. W tle walc Szostakowicza i nagie światła, a między snopami siana skaczą i improwizują pary, trójkąty oraz inne konfiguracje ludzkie. To nie lekcje, które prowadzi poważny i groźny edukator, to uruchamiająca wewnętrzny potencjał gra w teatr, która pozwala przełamać indywidualne bariery i zawierać relacje (z innymi wokół oraz samą sztuką) na wyższym poziomie.
*zdjęcie z ukrycia, z wtrącenia, z balkonu technicznego, zza krat.

Jestem zajęty!

Jakobi i Leidental w jednym stali domu. Historia zabawna a ogromnie przez to smutna. Spektakl gładko wyreżyserowany przez Marcina Hycnara nie daje łatwych odpowiedzi i nie zachwyca tradycyjną iluzją, wręcz przeciwnie – pogrywa sytuacyjnością komediowych scen, bawi się konwencją i wciąż balansuje na granicy pomiędzy śmiechem i wzruszeniem, czernią i bielą, urzekającym popisem aktorskiej formy i brechtowskim dystansem teatru w teatrze.

Największym problemem dwóch przyjaciół jest samotność. Mają siebie prawie na wyłączność, ale już przestali się starać, nie potrafią przeżywać nowych przygód, nie rozwijają się nawet emocjonalnie i nie dbają o rozwój bliskich. Prawie całe dnie spędzają na rozmowach, grze w domino i picu herbaty. Wszystko jednak zmienia się, kiedy Jakobi decyduje wyrwać się z marazmu i zawalczyć jeszcze o sens życia. Nagle okazuje się, że dotychczasowe życie wygląda niemrawo i jedynym wyjściem staje się ucieczka. Jakobi wycofuje się z przyjaźni pełnym bezradości okrzykiem: „Jestem zajęty!”. Slapstickowa opowieść zmienia wszystko jak w kalejdoskopie. W nudne życie dwójki zblazowanych mężczyzn wchodzi dziarskim krokiem Ruth Szahasz ze swoją „big touches”. Postępuje momentami nieczysta konkurencja uczuciowa bohaterów oraz lekka gagowa rywalizacja pomiędzy aktorami i widzami, którzy włączani są w interakcje i chętnie w nich uczestniczą.

Trójka jak z surrealistycznej podróży w nieznane (choć jednak boleśnie przewidywalne) miota się w labiryncie nadziei i rozczarowań. Świetnie oddaje to plastyczna, wielowymiarowa scenografia zbudowana z białych podestów, będących na zmianę balkonami, łóżkami, kawiarnianymi stolikami, czy w końcu trumnami. Poza wierzchnią warstwą gry pozorów i przekomarzania się z obserwatorami, odsłania się subtelnie melancholijny nastrój. Jakobi, Leidental i Rut wypełniają swój czas sprzeczkami, wiecznymi powrotami do kryjówek i raptownych, manifestacyjnych wystąpień. Chwilą poważnej transformacji okazuje się paniczne błaganie o przyjaźń i miłość, swoista autokompromitacja, która spomiędzy żartów i uśmiechów wychyla się nieswojo i wstydliwie, a przez to jeszcze bardziej chyta za gardło i jednocześnie urzeka.

Jakobi__0253

Szczury na dywaniku

Techniczni układają płyty chodnikowe, fotele i dywany – szczurzy salon na scenie właśnie się buduje. Potem i tak spłynie pianą.
Niektórzy mówią, że to kukułcze jajo w środowisku teatralnym, inni, że spuszczenie powietrza ze środowiskowego balonu. Z pewnością jest to jeden z bardziej kontrowersyjnych spektakli tego teatru. Kleczewska i Chotkowski twórczo rozwinęli i przepisali na kontekst polski dzieło Hauptmanna, który chciał „nieść rebelię wśród publiczności i polityków”. Wprowadzają widza w niebezpieczną grę – konfrontują go z niewygodnymi obserwacjami wynikającymi ze zderzenia racji nowych polskich elit i marginesu, który dla wielu jest przezroczystym i pasożytnicznym elementem społeczeństwa. Spektakl autoanalizy, przeważnie bujnie rozgrywający się wśród widzów (oburzenie/zachwyt/podniecenie/pruderyjne milczenie) czasem dorównuje temu na scenie.
*zdjęcie wykonane z „Hübnerowskiego schowka” – miejsca na balkonie, po lewej stronie, przy boazerii, z którego można świetnie obserwować scenę, będąc niezauważonym przez aktorów; tam najczęściej stawał zasłużony dyrektor i bezpiecznie wsłuchiwał się w spektakl.

02192015844

Burgundowy burbon

Iwona jest „kszężniczką” a burbon jest dynastycznym trunkiem. Ta dobra amerykańska whisky… Musi być wysączony ze specjalnej mieszanki zbóż o zawartości minimum 51% kukurydzy. Po destylacji powinien zawierać 80% alkoholu. Tylko i wyłącznie opalone, dębowe baryłki nadają się do leżakowania burbona – to one nadają lekko burgundowego koloru. Wtedy smakuje najlepiej. Konieczne grube szkło i dużo lodu. Ochłoda po krętej ścieżce.
Nie każdy burbon to straight burbon, tylko czysty burbon jest straight… A reszta niech spłynie rynsztokiem, niech spłynie kanałami Pragi, niech ożywi czterech śpiących, niech nawodni trawniki Targowej, Kijowskiej i Ostrobramskiej. A my pijmy burbon i patrzmy z naszego zamku na piękną katastrofę.

10403374_640782072694155_5041080764349988586_n

Nie(ra)mota i Zadary psota

Pełnoprawny spektakl czy – mimo że rozbudowane – to jednak wciąż czytanie? „Wychowanka” Michała Zadary nie daje widzowi taryfy ulgowej. Zmusza do refleksji nad strukturą i w ogóle żywotnością dramatu Fredry. A tekst to właściwie zapomniany, często niedoceniany i właściwe trudny.

Najpierw padła decyzja o czytaniu w ramach cyklu „Fredro. Nikt mnie nie zna” w Instytucie Teatralnym. Po Fredrowskiej konferencji w 2013 roku pomyślano, że przydałoby się odświeżyć mniej znane utwory romantycznego komediopisarza. Forma czytania miała najlepiej sprzyjać refleksji nad skutecznością sceniczną bardzo już historycznych utworów. Zaplanowano, że Fredrę odkurzą młodzi, krytyczni reżyserzy. Zadara wziął na warsztat komedię napisaną trzynastozgłoskowcem. „Komedyę seryo”, o wymowie w gruncie rzeczy tragicznej. „Wychowanka” snuje opowieść o polskim, szlacheckim dworku na Kresach, w miejscowości Złotogóry. Oprócz skomplikowanej, rozbudowanej do granic spójności fabuły, kluczową rolę w tekście gra pejzaż obyczajowo-polityczny.

Na scenie po lewej – krzesła dla czytających tekst aktorów, po prawej – platforma z miniaturą szlacheckiego dworku, na którą co jakiś czas wchodzą aktorzy żeby pociągać za sznurki i kreować teatr w teatrze za pomocą lalek. Aktor-czytacz zmienia się w aktora-animatora lalki i odwrotnie. Na ekranie wyświetla się obraz nagrywany z widowni… Lalki z drucikami do sterowania, kartki z kwestiami na pulpitach, mikrofony na statywach, kamerzysta filmujący akcję dziejącą się w domku… – wszystko to potęguje dystans, który dostaraja wydźwięk komiczny, ale też sprzyja intelektualnej podróży.

Pierwszy pokaz specjalny odbył się w Walentynki. „Mille tonneres!”, „synowiec”, „jenialnie”, „poślaki”… Na widowni uważne słuchanie specyficznego brzmienia języka – rytmicznego gadania („gadu gadu, miły dziadu,/pleć pleciugo, byle długo…”). Momentami – ciche poczucie humoru, czasem nawet  śmiech przez aklamację. Aktorzy często przedrzęźniają kresową wymowę i samym nieco sarmackim, nieco sentymentalnym zabarwieniem głosu rysują wyraziste aluzje. Delikatna muzyka podpowiada nastroje to ludyczne, to wręcz kryminalne. Bo w „Wychowance” obok historii miłosno-rodzinne opowiada się także o bardzo konkretnych układach, snuje się intrygi i rozprawia nad ciałem kobiety, które w szlacheckim światku często stawało się kartą przetargową.

Dworkowa kultura, uprawa dzikich, zaściankowych fantazmatów i pokutujących latami stereotypów postępuje bardzo szybko. Reżyser przypatruje się temu spokojnie, wysuwa na plan pierwszy tekst i konsekwentnie tematyzuje problem zderzenia współczesnych mechanizmów odbioru (zdeterminowanych przez nowe media) z całym potencjałem literatury sprzed półtora wieku. Coś zmusza do autoanalizy, coś zachęca do uważniejszej lektury, ktoś proponuje wymagającą, ale niebolesną, rozmowę na scenie.

10364040_631450270294002_5929790387076706299_n

Pust wsiegda budiet sonce

Na chwilę przed godziną zero – widok z balkonu. Betonowa podłoga, snopy siana, folia i zastawiony stół… Scenografia goła, czyli bez aktorów, zawsze wygląda trochę absurdalnie – przygotowana do ściśle zaplanowanych działań, a jednocześnie otwarta na szaleństwo, jakby perwersyjnie zapraszała do głupoty na chwilę przed odlotem. Dziwna cisza, scena jeszcze pusta łapie oddech, najlepiej słychać wentylację. Inspicjentka sprawdza gotowość, zaraz „musi wpuszczać ludzi, już wchodzą”.
Wejdą? Nie wejdą? „Wojny nie będzie, nie będzie, nie będzie…” – jak pisała Marzena Sadocha w dramacie „Ptaki, które jem”. Będzie #Wojna i pokój#.
https://www.youtube.com/watch?v=aQPI_GXFano
[po]
02032015832