Pełnoprawny spektakl czy – mimo że rozbudowane – to jednak wciąż czytanie? „Wychowanka” Michała Zadary nie daje widzowi taryfy ulgowej. Zmusza do refleksji nad strukturą i w ogóle żywotnością dramatu Fredry. A tekst to właściwie zapomniany, często niedoceniany i właściwe trudny.
Najpierw padła decyzja o czytaniu w ramach cyklu „Fredro. Nikt mnie nie zna” w Instytucie Teatralnym. Po Fredrowskiej konferencji w 2013 roku pomyślano, że przydałoby się odświeżyć mniej znane utwory romantycznego komediopisarza. Forma czytania miała najlepiej sprzyjać refleksji nad skutecznością sceniczną bardzo już historycznych utworów. Zaplanowano, że Fredrę odkurzą młodzi, krytyczni reżyserzy. Zadara wziął na warsztat komedię napisaną trzynastozgłoskowcem. „Komedyę seryo”, o wymowie w gruncie rzeczy tragicznej. „Wychowanka” snuje opowieść o polskim, szlacheckim dworku na Kresach, w miejscowości Złotogóry. Oprócz skomplikowanej, rozbudowanej do granic spójności fabuły, kluczową rolę w tekście gra pejzaż obyczajowo-polityczny.
Na scenie po lewej – krzesła dla czytających tekst aktorów, po prawej – platforma z miniaturą szlacheckiego dworku, na którą co jakiś czas wchodzą aktorzy żeby pociągać za sznurki i kreować teatr w teatrze za pomocą lalek. Aktor-czytacz zmienia się w aktora-animatora lalki i odwrotnie. Na ekranie wyświetla się obraz nagrywany z widowni… Lalki z drucikami do sterowania, kartki z kwestiami na pulpitach, mikrofony na statywach, kamerzysta filmujący akcję dziejącą się w domku… – wszystko to potęguje dystans, który dostaraja wydźwięk komiczny, ale też sprzyja intelektualnej podróży.
Pierwszy pokaz specjalny odbył się w Walentynki. „Mille tonneres!”, „synowiec”, „jenialnie”, „poślaki”… Na widowni uważne słuchanie specyficznego brzmienia języka – rytmicznego gadania („gadu gadu, miły dziadu,/pleć pleciugo, byle długo…”). Momentami – ciche poczucie humoru, czasem nawet śmiech przez aklamację. Aktorzy często przedrzęźniają kresową wymowę i samym nieco sarmackim, nieco sentymentalnym zabarwieniem głosu rysują wyraziste aluzje. Delikatna muzyka podpowiada nastroje to ludyczne, to wręcz kryminalne. Bo w „Wychowance” obok historii miłosno-rodzinne opowiada się także o bardzo konkretnych układach, snuje się intrygi i rozprawia nad ciałem kobiety, które w szlacheckim światku często stawało się kartą przetargową.
Dworkowa kultura, uprawa dzikich, zaściankowych fantazmatów i pokutujących latami stereotypów postępuje bardzo szybko. Reżyser przypatruje się temu spokojnie, wysuwa na plan pierwszy tekst i konsekwentnie tematyzuje problem zderzenia współczesnych mechanizmów odbioru (zdeterminowanych przez nowe media) z całym potencjałem literatury sprzed półtora wieku. Coś zmusza do autoanalizy, coś zachęca do uważniejszej lektury, ktoś proponuje wymagającą, ale niebolesną, rozmowę na scenie.